
Jechałem wczoraj samochodem na spotkanie z wolontariuszami
do centrum Gliwic. W miejscu, gdzie ulica Chorzowska przechodzi w Dąbrowskiego
jest skrzyżowanie – jadąc od strony Zabrza zaraz za nim przystanek, a potem już
dalej ulica Dąbrowskiego, szeroka na cztery pasy. Przejścia dla pieszych są
przy wspomnianym skrzyżowaniu, a potem dalej, przy salonie samochodowym i
stacji benzynowej. Dzieli je dystans może 70m.
Mimo to jakiś chłystek przechodził sobie z jednej strony na
drugą, żeby dostać się na przystanek, między przejściami. Szedł spacerowym
tempem, w modnych spodenkach z logo znanej firmy i sportowej koszuli. Blond
włosy zaczesane na żel. Generalnie wyglądał schludnie, może szedł na obiad do
babci albo na spotkanie z dziewczyną. Lat mógł może mieć siedemnaście, może
dwadzieścia.
W czasie, kiedy przejeżdżałem skrzyżowanie piesi mieli
czerwone światło, więc miałem prawo nie spodziewać się, że ktoś będzie
przechodził przez ulicę. Zwłaszcza 30 m za ustalonym miejscem. Z 50km/h do zera
wyhamowałem na trochę mokrej nawierzchni ciesząc się, że nikt nie leciał za mną
przez skrzyżowanie, bo pewnie zatrzymałby się w moim bagażniku. Swoim
zwyczajem, aby upomnieć przechodnia, wcisnąłem klakson i trzymałem go
kilkanaście sekund, które zajęło chłopaczkowi przedostawanie się przez szeroki
pas jezdni, na którym stałem. Sprowokowani hasałem ludzie na przystanku
pokazywali sobie chłystka palcami i kręcili głowami.

Wówczas, mniej więcej w połowie drogi przez mój pas,
dzieciak zatrzymał się, spojrzał na mnie i pokręcił z rezygnacją głową, jakby
chciał powiedzieć: „to straszne, że dożyliśmy czasów, że jakiś brodaty dziad
trzyma brzmiący jak syrena alarmowa klakson, żeby odprowadzić mnie nienawistnym
wzrokiem przez jezdnię”. I przyznaję, wówczas złapała mnie ochota, żeby puścić
hamulec i wcisnąć do podłogi gaz, żeby w ostatniej chwili zahamować przed nim i
dać mu posmak sytuacji, która mogłaby się wydarzyć, gdyby ulica była bardziej
mokra, a ja przejechałbym przez skrzyżowanie szybciej niż dozwoloną
pięćdziesiątką.
Ale raz, że wówczas wyszedłbym na totalnego kretyna, dwa,
było mokro, więc miałem szansę połamać mu nogi, trzy, zupełnie nie o taki efekt
mi chodziło.
Do czego zmierzam – absolutnie nie do konkluzji, że każdy
powinien mieć możliwość przejechania jednego chłystka w roku, żeby oczyścić
pulę genetyczną. Nie chodzi mi również o to, że system edukacji jest zły –
raczej o to, że jest wybrakowany. Zamiast kląć na takich cwaniaczków kiedy
wozimy własne dzieci, lepiej uświadamiać im, jaki problem rodzą takie sytuacje
i co mogłoby się zdarzyć przy niewielkiej zmianie warunków.
Ludzie, którzy mają już prawo jazdy wiedzą, że lepiej nie
narażać się samochodom – bywają też po drugiej stronie więc wiedzą, że lepiej
przejść na pasy niż wyskoczyć w jakimś niespodziewanym miejscu, albo urządzać
sobie spacery przez całą szerokość jezdni – ich samych to drażni.
Ale ci, którzy nie siedzieli jeszcze za kółkiem nie mają
takiej wiedzy, bo nie mają punktu odniesienia. Może więc trzeba wymyślić coś,
żeby pokazać im, jak bardzo irytują i jak wiele biedy mogą sobie napytać.
Widziałem kiedyś dokument, kiedy z ulic Sztokholmu zabrano
kilkanaście osób, które twierdziły, że same są w stanie ocenić, kiedy dadzą
radę jechać po alkoholu. Dano im do dyspozycji cały bar i mieli przestać, kiedy
uznają, że to ich limit, po którym jeszcze będą w stanie prowadzić. Potem od
razu zabierano ich na tor, gdzie mieli przejechać określoną trasę, a po drodze
na pokonać slalom między pachołkami, uniknąć manekina na sznurku etc.
Ten manekin był gwałtownie wciągany przed maskę na linie
podobnej do bungee. Może takich cwaniaczków należałoby przypinać do bungee,
naciągać je a potem, bez ostrzeżenia, wystrzeliwać ich w wielki materac albo
basen z gąbkami – żeby poczuli siłę, z jaką człowiek odlatuje po uderzeniu
przez auto. Może to nieprzyjemne wspomnienie sprawiałoby, że nie kręciliby
głową, kiedy trąbię na nich zagłuszając sobie w samochodzie stare płyty Iron
Maiden.
Źródła zdjęć: _Pek_ via photopin cc // geezaweezer via photopin cc // Thales via photopin cc
Poruszono dwa denerwujące tematy: święte krowy i słonie Trąbalskie.
OdpowiedzUsuńNajpierw o wołowinie: Ludzie chodzą, wchodzą, wbiegają i pojawiają się znikąd na drodze lub przejściu dla pierwszych, niestety nie wiele można zrobić w tym temacie. Jeździć 50 po mieście nie zamierzam, zwłaszcza jeśli jest to czteropasmowa jezdnia. Zmienię klocki hamulcowe na mocniejsze następnym razem. Druga sprawa - staram się obserwować drogę i jej otoczenie cały czas, mam nawet wyrobiony odruch odkładania pilota do radia tak, aby zawsze wiedzieć gdzie mam plus i minus do głośności, bez odrywania wzroku od jezdni.
Słonie Trąbalskie: Wszyscy Ci którzy nigdy nie łamią przepisów, a sami muszą zasugerować całej dzielnicy, że inny uczestnik ruchu popełnił błąd. Mało tego obwieszczają to przez 10 sekund ogłuszając wszystkich dookoła. Myślę że jest dla nich w piekle specjalna sala z torturami. Sugeruje puszczanie dupstepu póki im mózg nie wypłynie oczami i uszami. Pomimo poruszania się samochodem po Warszawie, klaksonu użyłem raz. Sprawdzałem czy działa po zakupie samochodu na posesji rodziców. Można?