Obecnie na Śląsku mamy dość ładną pogodę – w porównaniu z
tym, co widać było wczoraj na zdjęciach z Lubelszczyzny w Teleexpresie, jest
tutaj naprawdę wiosennie. W związku z tym, że nie ma ogromnych zasp, ostatnio
częściej poruszam się rowerem niż samochodem.
Zawsze powtarzałem, że jeżdżenie nocą na rowerze sprawia mi
najwięcej przyjemności, przynajmniej, jeżeli chodzi o jeżdżenie po mieście.
Ruch jest niewielki, nie ma pieszych, którzy mogą znienacka wpaść pod koła,
samochodów także jest mniej, w związku z tym jeździ się spokojniej i
bezpieczniej. Zawsze można sobie kilka spraw przemyśleć, a jeżeli jedzie się z
kimś – porozmawiać, bez konieczności przekrzykiwania warkotu silników.
Jest jednak kilka kwestii, które przy okazji tych moich
chwil spokoju i nazwijmy to nawet, zadumy, przychodzą mi na myśl, z których
dziś poruszę bodaj najważniejszą: lampki.
Musisz mieć światła. I nie ma zmiłuj, nic mnie nie obchodzi
to, że niemal żaden rower obecnie nie jest fabrycznie wyposażany w światła.
Kiedyś jeździło się z furkoczącym dynamo, które źle ustawione tak mocno tarło o
koło, że człowiek zdążył zmęczyć się zanim lampa zaczęła porządnie świecić. W
chwili obecnej są dosłownie setki możliwości oświetlenia się na rowerze po
zmroku. Zdaję sobie sprawę z tego, że jeżdżenie z włączonymi lampkami w ciągu
dnia mija się z celem, bo są one na tyle słabe, że w ogóle ich nie widać. Ale
kiedy tylko zrobi się chociaż trochę ciemniej, uważam, że „mroczni rycerze”,
którzy nie używają żadnego oświetlenia, proszą się o wypadek i w dodatku
narażają innych na niebezpieczeństwo.
Roweru nie słychać, więc jeżeli jedzie się chodnikiem, dla
pieszego, który nie musi być oświetlony, a my, jako rowerzysta, nie musimy go
widzieć, tylko światła mogą stanowić informację o tym, że zbliża się jakieś
potencjalne zagrożenie. To samo w przypadku samochodów – kierowca nie słyszy
ani wołania z zewnątrz, ani pisku rowerowych hamulców, ani cykania piasty
tylnego koła – widzi wyłącznie nasze światła.
Nawet, jeżeli są to więc małe lampki, pojedyncze diody,
robią one ogromną różnicę. Widzi nas i pieszy i kierowca, i inny rowerzysta,
więc nie wpadamy na nikogo jak Batman z zaskoczenia. Auto widzimy, ale pieszego
nie zawsze uda nam się zauważyć – dzięki światłom przynajmniej on widzi nas.
I tutaj moja drobna sugestia dotycząca lampek rowerowych i
ich możliwych trybów działania – zastanówcie się przez chwilę, patrząc w
ciemności garażu, piwnicy czy przedpokoju, jak wyglądają Wasze światełka dla
osób, które mijacie. Zgadza się, białe światło ustawione w tryb migania wygląda
jak stroboskop, powoduje ból głowy i prawie przyprawia Was o epilepsję. Dodam
także, że niespecjalnie skutecznie oświetla drogę przed Wami.
Nie róbcie więc tego, bardzo proszę. Przednie, białe światło
niech świeci stale – bez żadnego migania, sygnałów etc. Nawet, jeżeli jest to
właśnie taka mała „pchełka”, która działa wyłącznie jako światło pozycyjne.
Nigdy nie wiecie, czy jej miganie nie spowoduje u kogoś zawrotów głowy albo
ataku epilepsji.
Tylne światło z kolei – w porządku, niech sobie powoli miga.
To akurat ułatwia sprawę wszystkim – kierowcom i pieszym, bo bardziej zwraca na
siebie uwagę, a czerwone lampki zwykle świecą słabiej. Ale tutaj także
sugerowałbym używanie powoli pulsującego światła, a nie szalone dyskoteki, bo
jeżeli ktoś jedzie lub idzie za Wami, nigdy nie jest to dla niego przyjemne
doznanie.
Nie udawajcie więc proszę ani nietoperzy, ani dyskoteki. Ja
osobiście używam małych, pojedynczych diod zapinanych na gumkę na ramę, bo
łatwo je założyć i zdjąć, a poza tym nie zajmują wiele miejsca w torbie a ich
baterie starczają na bardzo długo. Kiedyś kolega powiedział mi, że takie
światełka zupełnie się nie sprawdzają. Kilka tygodni później, w Warszawie,
trafił na jakiejś nieoświetlonej drodze na, jak to określił, stado świetlików.
Było to kilku rowerzystów wracających z Nocnej Masy Krytycznej i nagle okazało
się, że nawet takie małe lampki pozwalają na wyłuskanie wzrokiem rowerzysty z
ciemności.
A skoro już o ciemnościach mowa, rozumiem, że dla wielu osób
Batman jest jednym z najciekawszych superbohaterów, ale proszę – nie ubierajcie
się na czarno idąc wieczorem czy nocą na rower. Sami prosicie się o to, żeby
coś Wam się stało. Nie mówię, że musicie mieć na sobie pomarańczowe kurtki, ale
chociaż trochę jaśniejsze znacznie ułatwią innym uczestnikom ruchu znalezienie
Was i ominięcie. A jeżeli jesteście tak wielkimi fanami czerni, że po prostu
nie macie innych ciuchów, to zawsze można wyposażyć się w odblaski. Mam ich
całą szafę, a za żaden nie zapłaciłem złotówki – są rozdawane przy różnych
okazjach, przez Policję, kiedyś nawet można było je dostać w Urzędzie Miejskim
albo na komisariatach.
Aha, i odblaski SA dodatkiem, nie zamiennikiem światełek.
Chcesz napisać swój komentarz w tym temacie? Opisać swoją
historię dotyczącą oświetlenia rowerowego, albo zasugerować innym, skąd mogą
wziąć odblaski? Zamieść komentarz na naszej stronie na Facebook lub po prostu
wyślij maila do Fundacji.
Dzięki za lekturę i szerokiej drogi!
Aha, jak nas polubisz na Facebook, to naprawdę nam pomożesz.
Nic nie będzie Cię to kosztowało, a może kiedyś zrobisz dzięki zamieszczonym
tam informacjom, coś dobrego dla kogoś w Twojej okolicy. Zaproś też znajomych –
ich także to dotyczy. Dzięki!
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Wszystkie komentarze są prywatnymi opiniami umieszczających je osób.
Prosimy, zachowuj się jak dama / dżentelmen. Nawet, jeśli coś Ci się nie podoba - zachowaj spokój i kulturę (-: