
Trwa salon samochodowy w Paryżu, pokazano na nim wiele nowych premier, ale mnie szczególnie interesuje jedna – Lamborghini Asterion (czyli Minotaur). Nie zrozumcie mnie jednak opatrznie – zasadniczo nie chodzi mi o to, że jestem tym samochodem zafascynowany. Mój problem z nim polega na tym, że bardzo nie chciałem go zobaczyć.
Trochę jednak na tym, Droga Czytelniczko, Drogi Czytelniku, skorzystasz, bo przy okazji wyjaśnię, o co chodzi z samochodami hybrydowymi. Otóż kiedyś ktoś wymyślił, że zamiast drogich paliw kopalnych, które pewnie któregoś smutnego dnia się skończą, można jeździć na prąd. Prąd może pochodzić z baterii słonecznych, z elektrowni wiatrowych, pływowych i pewnie mnóstwa innych źródeł, których w praktyce nie da się zastosować w samochodzie. Da się jednak zastosować tam napędzany wspomnianymi paliwami agregat. Żeby było śmieszniej, taki agregat już w każdym aucie jest i zasila akumulator, dzięki któremu działa radio, elektryczne szyby, a Ty nie musisz kręcić korbą, żeby odpalić silnik.

Tak właśnie działa auto hybrydowe. Ma dużo większy, a więc
dużo cięższy akumulator (zestaw baterii) i tradycyjny, benzynowy silnik, który
generuje prąd, skoro już i tak się obraca.
Przyczyny stosowania hybryd są dwie. Pierwsza, bardziej powszechna, to oszczędność. Nie wdając się w dywagacje na temat ochrony środowiska przyznajmy po prostu, że (obecnie, bo na początku niekoniecznie tak było) hybrydy palą dużo mniej, bo czasem korzystają z napędu na prąd zgromadzony w akumulatorze. W tym jednak przypadku można się zastanowić – nie zanudzając statystykami, jechałem ostatnio BMW które spalało mniej niż hybrydowa Toyota Prius, a to dzięki mądremu silnikowi z turbosprężarką, zamiast ważących kilkadziesiąt kilo akumulatorów w podłodze.
Druga przyczyna, to osiągi. Zgadza się, hybrydowe samochody
mogą przyspieszać szybciej i mieć bardziej sportowy charakter (vide BMW i8).
Jak to się dzieje? Wszyscy wiedzą, że słowo turbo oznacza szybciej, więcej,
mocniej. Ale turbo ma jedną wadę – działa po chwili. Czasem nieskończenie
długiej chwili. Miałem kiedyś auto z turbosprężarką, która „łapała” po czasie
tak długim, że z nogą w podłodze mogłem czytać gazetę 300m po ruszeniu ze
świateł, dopiero potem włączała się „druga kosmiczna”. Działanie turbosprężarki
dla opornych wyjaśnię niedługo.
Niemniej, żeby tę „turbodziurę” jakoś zamaskować, montuje
się silnik elektryczny, który, w przeciwieństwie do spalinowego, nie musi się
„wkręcać” na wysokie obroty. On dysponuje swoją mocą z marszu, w każdej chwili.
A więc zaraz po starcie mamy elektryczny silnik, a jak tylko benzynowy nadgoni
zaległości, przejmuje pałeczkę, żeby dać jeszcze więcej mocy.

Lamborghini jest jak iPhone – kupuje się je nie po to, żeby
było wygodne. Ono ma krzyczeć, że kierowcę na nie stać, że jest trochę
stuknięty i odważny na tyle, żeby opanować auto z bykiem na masce. Ani trochę
nie jest ekonomiczne, bagażniki pozwalają na schowanie w nich ofertówki z
prospektem hotelu na Bora Bora, a nad statystykami spalania mdleją ludzie z
Greenpeace’u.
Właściciel marki, grupa Volkswagen pielęgnowała ten
wizerunek – w końcu dla tych bogatych, lecz bardziej stonowanych sprzedaje inne
samochody, jak choćby Porsche czy Audi. Lamborghini miało pozostać marką dla
świrów, pokazującą co jakiś czas nowego potwora inspirowanego designem
odrzutowców.
Czemu więc nagle dostaliśmy prototyp hybrydy, w której
jedynym celem istnienia silnika elektrycznego jest zmniejszenie zużycia paliwa?
Silnik bez turbosprężarki odpowiada mocą od razu, nie trzeba czekać, aż się
obudzi i przeciągnie. Asterion nie powala też wynikiem do setki – 3s to obecnie
standard. Wyglądem też nie może konkurować z „superhybrydami” – Porsche,
Ferrari czy McLaren pokazali auta, które wyglądają jak z filmów sci-fi, a w
środku człowiek czuje się jak Luke Skywalker w myśliwcach z Gwiezdnych Wojen.
Sylwetka Asteriona przypomina egzotyczne auta z lat `80.
Czemu ludzie, którzy zaprojektowali Aventadora (o którym też coś na pewno
napiszę), popełnili to auto?

Nie jestem przeciwny niskiej emisji tego auta – jestem przeciwny
pomysłowi robienia na siłę czegoś, co nie jest ani innowacyjne, ani komukolwiek
potrzebne. Morał z tej historii jest więc taki: rób to, co robisz dobrze, bo tego oczekuje Twój klient.
Asterion ma jednak jedną rzecz wspólną z innymi Lambo – jest
bezużyteczny. Z braku tylnej szyby, pewnie nie da się nim parkować. Na
szczęście to tylko prototyp, więc najprawdopodobniej podzieli los potężnego,
luksusowego, czteroosobowego Lamborghini Estoque – zaprezentowanego sześć lat
temu, również w Paryżu. Nie doczekamy się jego seryjnej produkcji.
Staram się pisać o autach, które kocham, jak najprościej - żeby łatwiej Ci było zrozumieć, czym podnieca się grupa świrów z mózgami zalanymi benzyną. Jeśli masz inne zdanie, albo jakieś pytania co do branżowego słownictwa lub technologii - napisz komentarz. Możesz też śledzić nas na Facebook lub Google+, a mnie znajdziesz na Twitter.
Źródła zdjęć: jeden, dwa, trzy, cztery.
Staram się pisać o autach, które kocham, jak najprościej - żeby łatwiej Ci było zrozumieć, czym podnieca się grupa świrów z mózgami zalanymi benzyną. Jeśli masz inne zdanie, albo jakieś pytania co do branżowego słownictwa lub technologii - napisz komentarz. Możesz też śledzić nas na Facebook lub Google+, a mnie znajdziesz na Twitter.
Źródła zdjęć: jeden, dwa, trzy, cztery.
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Wszystkie komentarze są prywatnymi opiniami umieszczających je osób.
Prosimy, zachowuj się jak dama / dżentelmen. Nawet, jeśli coś Ci się nie podoba - zachowaj spokój i kulturę (-: